







Znowu nie było czasu na pisanie, fotografowanie i publikowanie. Roboty w robocie moc, Jeremi się przestawił na wstawanie o 5.30, Oleńka koncertuje, a sił jakby mniej w związku z przedłużającym się pobytem zimy. To wszystko powoduje niechęć do patrzenia w monitor.
A życie jednak płynie. W międzyczasie powstała taka Nowa Lokalna Tradycja śniadań sąsiedzkich. W każdą niedzielę, rotacyjnie zasiadamy u kogoś z lokalnego bractwa i obżeramy się. Zazwyczaj lecząc niedomagania wynikłe z nadmiernego sobotniego spożycia. Okazuje się, że z ludźmi, których widywaliśmy zazwyczaj na imprezach, można porozmawiać na zgoła inne tematy niż przy wódce co wprowadza pewien powiew świeżości w wydawało by się zastałe relacje. Można przy okazji wykazać się inwencją kulinarną.
Jest tylko jeden problem wynikły z chwilowego, mamy nadzieję, wyżu ambicji - nieustanne podnoszenie poprzeczki w tworzeniu menu. Nic na prosto. Oczywiście nie można odmówić temu pewnych zalet z punktu widzenia gości, ale jak na nas teraz padnie, to będziemy mieli chyba coś na kształt próby generalnej przed chrzcinami Jeremiego. No... a to już inny temat...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz